Od „Pierwszej Miłości” do prawdziwej miłości

Halo, tu „Pierwsza Miłość”

Zadziwiające, jak czasem niepozorny bieg wydarzeń może stać się przysłowiową bombą z opóźnionym zapłonem i wywrócić nasze życie do góry nogami. Kiedy w styczniu 2012 roku odbierałam telefon ze studia ATM pod Wrocławiem, nawet przez myśl mi nie przeszło, jakie pociągnie to za sobą konsekwencje. W grę wchodziły różne scenariusze (skoro już mowa o serialu):

  • moją nietuzinkową osobowością powalę reżysera na kolana, który z miejsca zarekomenduje mnie na główną rolę w następnym hicie P… stacji telewizyjnej
  • aktor z miejsca porzuci swoją ciężarną partnerkę, by zaprosić mnie na kawę, po czym okaże się, że nie mamy ze sobą o czym rozmawiać, ale on i tak nie będzie żałował tego kroku
  • Berlin z miejsca zachwyci całą ekipę filmową i odtąd nie będę mogła opędzić się od zleceń i poleceń, zmieniając przewodnicką specjalizację na „jak w pół godziny dorobić się przynajmniej ośmiu markowych toreb (tylko eko-papierowych) z równie cool zawartością, która wzbudzi zazdrość naszych przyjaciółek w Warszafce

Tymczasem przepracowałam dwa dni z dumnym tytułem „kierownika planu”, pilnując, by mocno okrojona ekipa „Pierwszej Miłości”  sprawnie przemieszczała się po Berlinie z miejsca na miejsce. Po mroźnym weekendzie wiedziałam jedno – zanudziłabym się na śmierć przy tej robocie. Obojętnie w jakiej roli. Zdecydowanie bardziej pasowało mi mówienie do „żywej” publiczności, gdzie nie ma możliwości pięciu poprawek, a improwizacje są na porządku dziennym.

pierwsza miłość budka telefoniczna w berlinie
Kultowa budka telefoniczna w Berlinie. Bohaterka serialu zadzwoniła z niej do znajomej, po tym jak okradziono ją na dworcu kolejowym. Budki już nie ma, została rozebrana przez fanów serialu, ale na aukcjach wciąż krążą jej elementy. Za transformatorem ukrywała się suflerka © Viator Polonicus, Joanna Maria Czupryna

Włączę sobie telewizor…

Wymarznięta, wymęczona bezczynnością na planie, z bólem głowy od mrozu, wróciłam pierwszego dnia do domu i… włączyłam wstawiony mi przez współlokatorkę do pokoju stary telewizor. Nie wiem czemu, bo czyniłam to od święta i zazwyczaj nawet wtedy nie oglądałam, tylko słuchałam jednym uchem. Tym razem było inaczej.

Na ekranie ukazał się azjatycki film, a sądząc po czasie blisko połowa obrazu już przeleciała. Mocne i odważne sceny jak na godzinę 20 i azjatyckie klimaty (co tym bardziej mnie zdziwiło). Ale też wspaniała muzyka, scenografia i choreografia. Mimo bólu głowy film przyciągnął moją uwagę i obejrzałam do końca.

Minął kolejny, tym razem dłuższy dzień na planie. Umowę mi zabrano, bo ktoś z produkcji serialu „Pierwsza Miłość” musiał ją podpisać i nigdy nie odesłano z powrotem. Więc generalnie wszystko co powyżej, może być zmyślone. Co zobaczyłam, zachowałam dla siebie.

W poniedziałek z wielkim zapałem zabrałam się za szukanie filmu z sobotniego wieczoru, by obejrzeć go w całości. Nie pamiętałam kanału. I nie było możliwości, by znaleźć w sieci program telewizyjny z zeszłego tygodnia. Papierowe programy u znajomych, jeśli w ogóle były, poszły do śmieci. Wszelkie hasła w wyszukiwarkach wpisywane po niemiecku, po angielsku – na nic! Jak znakomita większość Europejczyków nie rozróżniałam wówczas, czy to był chiński, japoński, koreański, czy jeszcze jaki inny film. W niemieckiej telewizji wszystko jest dubbingowane.

Dramatyczny sezon

Rzadko wykazuję taką determinację w błahych sprawach, ale po dwóch tygodniach! intensywnych poszukiwań udało mi się odnaleźć powyższy film. To był 쌍화점 (Ssanghwajeom), z angielskim tytułem „A Frozen Flower”. Od razu obejrzałam w oryginale z napisami i zakochałam się w melodii języka koreańskiego.

Szybko poszło z kolejnymi filmami i dramami. Sezon 2012 wspominam dość mgliście. Był szalony. W dzień z turystami na mieście, a wieczorem i nierzadko na pół nocy przenosiłam się w ten czy inny okres historyczny Korei. Za współczesnymi akcjami nie przepadałam, bo często ociekały lukrem niczym przesłodzone w miodzie brzoskwinie. Bohaterowie byli przerysowani i odrealnieni, a na planie dominował nieustanny pokaz mody oraz trendów w gastronomii i sprzęcie AGD. Wbrew pozorom łatwiej było mi zapamiętać twarze aktorek i aktorów 'mniej urodziwych’, za to charakterystycznych.

Wystarczył miesiąc czy dwa, by stwierdzić, że popadłam w uzależnienie. Jeśli dobrowolnie oglądałam dramy liczące po 60-80 odcinków, to coś musiało być na rzeczy. Żałuję, że nie prowadziłam w tym czasie notatek lub nie opisywałam wrażeń na bieżąco. Po pierwszych zachwytach przychodził bowiem czas na naiwne refleksje, że obraz z dram nie może być rzeczywisty (EDIT 2021: po tym jak Młody* w ciągu 10-dniowej przepustki z wojska zrobił sobie operację plastyczną nosa, muszę moją naiwną naiwność zrewidować raz jeszcze). Gdzieś w połowie kwietnia pojawiły się pierwsze myśli, by polecieć do Korei i sprawdzić to osobiście. Ale jak? Przecież to daleko, drogo, nie znam języka, a przede wszystkim potwornie boję się latać.

A może by tak…

Początek maja w Berlinie to w turystyce już całkiem dobrze rozpędzony sezon, który zwalnia dopiero z końcem roku szkolnego. Jeśli jednak jest się popularnym, to i w wakacje przyjeżdża sporo indywidualnych gości. Sezon 2012 był zaskakująco dobry. Tak intensywny, że częściej niż zwykle „zmieniałam tapetę”, wyjeżdżając raz po raz nad morze, do Szwajcarii Saksońskiej lub w góry Harz. Pierwsze okienko po długim weekendzie majowym wykorzystałam, by udać się na jeden dzień na Rugię. Spacer po kredowych klifach marzył mi się od dawna.

Samodzielny wyjazd do Korei wydawał mi się trudny do zorganizowania. Oferty niemieckich biur podróży, które zgarnęłam w marcu na ITB** oferowały podróże do dwóch tygodni za około 10 000 PLN i to bez przelotu. A jednak coś tam drążyło, by przyjrzeć się dokładniej możliwościom i skorzystać z oszczędności, które odkładałam na roczną kartę DB100***.

Kawałkiem kredy, których mnóstwo leżało na kamienistej plaży pod klifami, machnęłam na drewnianym stopniu schodów taki o to właśnie napis.

Korea 2012

Machnęłam i zapomniałam, bo sezon był wymagający, a noce krótkie. Ale moja podświadomość, mocno zasłużona w generowaniu zdarzeń, nie skasowała tematu. Pod koniec czerwca, gdy złapałam pierwszy oddech, Lufthansa miała loty z Poznania z przesiadką w Monachium za około 2 400 PLN. Wtedy myślałam, że to super-okazja i spontanicznie nabyłam bilet na wrzesień 2012. W kolejnych latach mając dużą swobodę w terminie rezerwacji lotów, cena zawsze oscylowała koło 2000 PLN, omijając przy tym przesiadanie się na południu Europy, Bliskim Wschodzie, czy Moskwie, którą wiecznie straszyła mnie znajoma. EDIT 2023: nie szukajcie już takich cen, tanio już było…

Komentarz ojca na fakt, że w tym roku robię sobie wakacje w Korei był następujący:
– Przecież tam jest wojna!

No jest, a właściwie zawieszenie broni, ale co z tego.

Leć, Czupryna, leć

Poleciałam sama na trzy tygodnie. Po powrocie stanowczo stwierdziłam, że to kraj nie dla mnie.
Wczoraj, 6 sierpnia 2020 roku, przeprowadziłam się do Korei…

* Młody to syn mojego męża z pierwszego małżeństwa
** Międzynarodowe Targi Turystyczne (Internationale Tourismus-Börse) w Berlinie, jedna z największych imprez targowych branży turystycznej na świecie
*** Deutsche Bahn Card 100, w skrócie DB100, karta abonamentowa lub za jednorazową opłatą, pozwalająca podróżować po Niemczech pociągami bez dodatkowych opłat, w 2012 roku roczna DB100 dla drugiej klasy kosztowała około 4000 euro

Więcej na podobny temat?
Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.