Nauka koreańskiego, czyli jak to było, że trzeba było
Zanim wyszłam za mąż, moja nauka koreańskiego była sporadyczna i przypadkowa. Trochę dziwne podejście, zważywszy, że to właśnie dźwięk i melodia języka były tym, co zwróciło moją uwagę na kraj. Kiedy latem 2012 roku już wiedziałam, że wybieram się turystycznie do Korei, nauczyłam się alfabetu i kilku słów. Materiałów w necie nie było za dużo, nie wspominając o tak oczywistych dzisiaj pomocach jak aplikacje do nauki słówek czy rozbudowane kursy online.
Pierwsze wydanie Edgarda
Ale na polskim rynku była już pozycja z wydawnictwa Edgard „Koreański. Kurs podstawowy” (2010). Nauczyłam się czytać hangul, choć dyftongi jeszcze długi czas sprawiały mi problemy. Sam podręcznik szybko zniechęcił mnie do regularnej nauki. Na dzień dobry podano tam sporo materiału z gramatyki, do którego (skoro był na początku) zabrałam się z entuzjazmem, porzucając go po kilku stronach. Nauka słówek i krótkich dialogów też nie poszła zbyt dobrze, bo nie mogąc ich powiązać z realnymi sytuacjami szybko je zapominałam.
Po powrocie z Korei moje zainteresowanie krajem zaczęło przypominać falę. Dalej oglądałam seriale i filmy, choć już nie tak intensywnie. Zabrałam się nawet za stronę internetową, bo na temat Korei w języku polskim w sieci nie było jeszcze zbyt wiele (by nie powiedzieć prawie w ogóle). A naukę języka traktowałam jako egzotyczne hobby, dodając je do ciekawostek, kiedy przedstawiałam się gościom w Berlinie (pracowałam wówczas jako przewodnik).
MEMRISE
Nie pamiętam już, w którym roku trafiłam na kursy online Memrise (na rynku od 2010). Ale dobrze pamiętam, że z jednym z nich mój hangul ekspresowo poszybował w górę. Było to kilkadziesiąt słów używanych w Korei, a zapożyczonych z angielskiego jak ice cream, tenis czy necktie. Zawsze lubiłam analogie, więc pamięciowo poszło błyskawicznie, tak że czytanie czy łączenie dźwięków nie sprawiało mi już więcej problemów.
Zachęcona sukcesem zdecydowałam się na zakup wersji premium i oferowany przez twórców kurs koreańskiego na poziomie 1 dostępny w języku angielskim (Korean 1). Kilka lat później, kiedy po długiej przerwie podjęłam naukę języka z lektorem, okazało się, że całkiem sporo pozostało mi w głowie. Nawet całe zdania i zwroty.
Dlatego w 2021 roku, powróciłam do tego kursu i aplikacji. Znalazłam tam również wiele przydatnych zestawów słówek z materiałów, z których już korzystam, między innymi podręczników KIIP, TTMIK czy Korean from Zero. To duża oszczędność czasu przy planowaniu powtórek…
Z powrotem w Korei
Kiedy w 2016 roku poznałam mojego przyszłego męża, nie myślałam na serio o szybkiej przeprowadzce. Miałam sporo pracy w Berlinie i do koreańskiego zrywałam się spontanicznie powtarzając słówka z aplikacji. Testowałam wówczas jedną za drugą, ale ostatecznie w komórce pozostały FunEasyLearn oraz aplikacja w formie gry Infinite Korean.
Korean Class 101
Wykupiłam subskrypcję na www.koreanclass101.com i opłacam ją co dwa lata do dzisiaj. Ogrom materiałów mnie jednak lekko zdemotywował i mam przerobionych zaledwie 50 lekcji. Przy czym lekcje tam są bardzo krótkie, trwają po kilka minut i omawiają jedno zagadnienie czy zwrot. W chwili obecnej przymierzam się do ponownej nauki, bo naprawdę szkoda marnować pieniądze, a proponowane kursy są bardzo dobrze opracowane. Ostatnio do każdego poziomu ułożyli ścieżkę nauki, którą można wykorzystać lub ułożyć swoją własną. Z serii Innovative Language korzystam jeszcze z języka angielskiego i niemieckiego. 2023: obecnie nie korzystam z braku czasu i prawdopodobnie nie przedłużę subskrypcji.
Korean From Zero
Swego czasu w miejskiej bibliotece w Berlinie znalazłam podręcznik do nauki „Korean From Zero”. Spodobał mi się tym bardziej, że jego pełna i legalna wersja wraz z nagraniami była dostępna w sieci. Dotarłam do 7 rozdziału pierwszej części, co jest w moim przypadku sukcesem przy samodzielnej nauce. Mogę go zdecydowanie polecić do nauki osobom, które znają język angielski. Naukę zarzuciłam z braku czasu i zorganizowania się, ale teraz też planuję do niej wrócić (głównie dla utrwalania i wzorów zdań, 2023, korzystam z niego regularnie). Niestety z tego co widzę na oficjalnej stronie podręcznika, autorzy już nie udostępniają wersji PDF. Mimo to, wszystkie trzy części są oferowane bezpłatnie w formie interaktywnego kursu. Można też zakupić wersje drukowane w serwisie Amazon. Naprawdę polecam. www.koreanfromzero.com
Koreański nie gryzie i Koreański w obrazkach
W 2014 roku ponownie ukazał się podręcznik do nauki koreańskiego w języku polskim wydawnictwa Edgard. Zakupiłam go raczej z rozpędu, ale uczyć się z niego zaczęłam dopiero będąc w Korei. Po co? Dla objaśnień i terminów gramatycznych. Dopiero teraz też doceniłam dział gramatyki z pierwszego podręcznika. To wszystko są podstawy, ale dobrze ugruntowują wiedzę.
Koreański po niemiecku?
Dodam jeszcze, że z materiałów mam również podręcznik po niemiecku „Sprachkurs Plus Anfänger Koreanisch” Cornelsen (kosztował straszne pieniądze). W założeniu jego ukończenie ma doprowadzić do poziomu A2. Z tego co widzę, zrezygnowałam w połowie pierwszego rozdziału, ale najbardziej zniechęciło mnie wypisywanie nazw niemieckich miast hangulem w ramach ćwiczeń. Za trudne, jak dla kogoś, kto pełen dobrych chęci chwyta się za naukę. I o ile jeszcze 마그데부르크 (Magdeburg) był do przejścia to zapamiętać Stuttgart (슈투트가르트) było ponad moje siły. Mimo to, wydaje mi się, że w ramach powtórek i utrwalania wrócę i do tego podręcznika.
Nauka koreańskiego. A może tak z nauczycielem?
W 2019 roku między mną a moim koreańskim chłopakiem zaczęło się robić na tyle poważnie, że pomyślałam o konkretnej i zorganizowanej nauce. Nie mieszkałam już w Berlinie, tylko Zielonej Górze, ale dalej dojeżdżałam do stolicy Niemiec, ilekroć tylko miałam chętnych na zwiedzanie miasta. Byłam nawet pierwszą osobą, która na tej trasie miała kolejowy bilet miesięczny, ważny tak w Polsce jak i Niemczech.
Nauka online nie wchodziła w grę. Tak, późniejsza pandemia zrewidowała moje upodobania i nawet spowodowała ich zmianę, ale wówczas chciałam mieć zajęcia stacjonarne z lektorem na żywo. Najbliższe szkoły były w Poznaniu i Wrocławiu. Ta druga odpowiedziała szybciej.
Mój tryb pracy (potrzebny pilnie przewodnik na jutro!) nie pasował do zajęć grupowych. Szkoła zaproponowała lekcje indywidualne raz w tygodniu na półtorej godziny. Po rozeznaniu się w połączeniach autobusowych i kolejowych do Wrocławia (dzięki ci Flixbus!), podpisałam umowę.
Wrocławskie środy
Odtąd środy należały do Wrocławia. Uwielbiałam te wyprawy, bo poza popołudniową lekcją, włóczyłam się po mieście, a zwłaszcza po starych kamienicach na Przedmieściu Oławskim i Ołbinie. Przede wszystkim jednak wymieniałam książki w Bibliotece Koreańskiej i chodziłam na zakupy do koreańskiego marketu. Wiadomo, że Wrocław Koreańczykami stoi.
Biblioteka Koreańska (dział Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej) była i jest moim zbawieniem do dzisiaj. Przez ponad pół roku zapoznałam się z wieloma anglojęzycznymi pozycjami, które dały mi całkiem solidne podstawy co do kultury, tradycji i nieco historii Korei. Dodam, że w tym samym pomieszczeniu znajduje się Biblioteka Niemiecka, szaleństwo. No i nie bez znaczenia jest fakt, że członkostwo jest bezpłatne, i daje dostęp do zasobów serwisu Legimi (ostatnio poszerzonej o zbiór niemieckojęzyczny).
Dolnośląska Biblioteka Publiczna
Kurs koreańskiego
Wróćmy jednak do kursu koreańskiego. Lekcje, prowadzone przez Koreańczyka mówiącego po polsku, podobały mi się, ale po miesiącu przestałam nadążać z powtórkami. Korzystaliśmy z aplikacji Quizlet i po półtora godzinie miałam zazwyczaj ponad 100-120 nowych zdań, zwrotów i słówek do nauki. W sezonie letnim przewodnika nie do opanowania. Po dwóch miesiącach zaczęłam jednak pisać po koreańsku do chłopaka. Nie, nie wszystko, co chciałam. Mogłam jednak już znaleźć w mojej głowie takie wyrażenia, które pasowały do aktualnej rozmowy czy tematu.
Minusem nauki był brak podręcznika czy trzymanie się określonych tematów. Że właśnie robiliśmy określoną strukturę gramatyczną, dowiedziałam się, kiedy zobaczyłam ją w podręczniku na kursie w Korei. Był jednak w tym chaosie jakiś zamysł, bo jeździłam do Wrocławia do końca roku. To jest do mojego wylotu do Korei.
Po tym wszystkim dalej jednak miałam wrażenie, że znam jedynie hangul i dwa słowa: dzień dobry i dziękuję.
ciąg dalszy nastąpi