Edukacja finansowa w Korei. Eeee… no dobrze

Edukacja finansowa w Korei

Jak się okazuje nauka koreańskiego w Korei, to nie wszystko co oferuje rządowy czy prowincjonalny program. Stałym elementem kursu jest też tzw. „edukacja finansowa”. Na czym to polega?

Jest to spotkanie uczestników kursu z prelegentem, który od dwóch do czterech godzin wykłada na tematy ogólnie finansowe, jak bankowość, karty kredytowe, książeczki bankowe, czeki, kredyty, ubezpieczenia i związane z tym oszustwa. Po wykładzie jest czas na pytania i odpowiedzi.

Moja 'edukacja’

Jeśli dobrze sobie przypominam, w zeszłym roku, podczas kursu, który tylko obserwowałam, przez komunikator padła krótka informacja, że na kolejnych zajęciach ktoś będzie wykładał o finansach. To były dwie godziny w ramach naszych zwykłych spotkań.

Pani prelegentka i gospodarz spotkania mocno nalegały, żeby włączyć kamery i pokazać twarz. Dla uczestników było to mało komfortowe, bo na tym kursie nie musieliśmy mieć włączonej kamery w ogóle.

Jak nietrudno się domyślić, skoro cały wykład prowadzony był po koreańsku, to nic nie zrozumiałam. Na slajdach w języku angielskim, chińskim i tajskim były jedynie hasła, ale opisy już po koreańsku. Siedzieliśmy więc, patrzyliśmy na te slajdy, na prelegentkę, na samych siebie w tych okienkach i tak zeszły dwie godziny.

Czerwiec 2021

Tydzień temu nauczycielka z prowincjalnego kursu przesłała nam informację o „finansowej edukacji”, z prośbą, byśmy się na niej pojawili. Tym razem dwa razy po dwie godziny, z tym, że jeden dzień wypadał nam poza standardowymi zajęciami.

Póki co, biorę udział w takich spotkaniach, choć wolałabym poświęcić czas na coś innego. Chociażby na naukę, której nigdy dość. Ale dobra, mogłam przecież wstać w poniedziałek na 10 i ogarnąć się do kamery.

Tym razem uczestnicy byli z różnych kursów, a prelegentem starszy pan o dystyngowanym wyglądzie i takim że tonie głosu. Prośba o włączenie kamer potraktowana połowicznie. U mnie kontrolowane włączanie i wyłącznie kamery do czasu wykładu.

Najpierw krótkie pytanie…

Prelegent zaczyna od pytania, ile czasu uczymy się koreańskiego. Wywołuje po imieniu, podanym w okienkach. Uzmysławiam sobie, że chociaż na obu kursach liczby, daty i ceny przerobiliśmy całkiem sensownie, nie złożę zdania, że „uczę się koreańskiego od…”, albo „przez…”. Brakuje mi jednego, dwóch elementów.

Słucham odpowiedzi innych, a na elektronicznym tłumaczu pojawia się jakieś „개”. Ci, których nie znam, odpowiadają szybko i bez zająknięcia. A wywołana znajoma z kursu, składa po koreańsku dwa słowa: trzy miesiące. Ja wyłączam kamerę.

A potem wykład

Prelegent kiwa ze zrozumieniem głową i zapewnia, że będzie mówił wolno i można zadawać pytania. To wszystko wiem z elektronicznego tłumacza. Niestety, kiedy zaczyna mówić, tłumacz nie łapie już właściwie nic. Więc ponownie ja i kilka osób siedzimy sobie i słyszymy wykład. W żadnym razie go nie słuchamy.

Tym razem jest trochę inaczej. Widzę osoby z powyłączanymi mikrofonami, które z kimś rozmawiają, pojawiają się i znikają,  do akcji wchodzą małe dzieci i kradną uwagę prelegentowi. A jeszcze jak się komuś przez przypadek włączy mikrofon, to możemy równoległe posłuchać czegoś po tajsku czy chińsku. Do momentu, aż prelegent się zorientuje, że ma dublera.

Proszę przyjść na wykład

Minął pierwszy, nadobowiązkowy dzień. Wieczorem dostajemy ponownie wiele wezwań na jutrzejsze edukacyjne zajęcia. Przecież odbywają się w trakcie naszej nauki. Kolejne przypomnienia rano i uwaga o włączeniu kamery. Przed 10 w pośpiechu załączam aplikację Webex, która uruchamia mi się po raz pierwszy po koreańsku. Widzę, że pojawiło się zaledwie kilka osób, więc na komunikatorze znowu ponaglenia. Wykłady nie są obowiązkowe, ale służbowy ton wezwań przybiera na sile.

Od wczoraj nic się nie zmieniło, więc siedzę z wykładem w tle i przerabiam materiał z książki. Dopiero na oszustwach (voice pishing) towarzystwo się nieco ożywia. Dowiaduję się, że w Korei telefoniczni naciągacze są przygotowani na wersje chińskie, tajskie, wietnamskie, filipińskie, itp., informując na przykład o wypadku w rodzinie, zostawionej gdzieś tam w Wietnamie. I tyle. Na oszusta mówiącego po polsku w Korei raczej chyba nie mam co liczyć.

Wiem, co to jest karta kredytowa

Mogę tylko wywnioskować, że takie wykłady są organizowane, bo liczba oszustw jest duża (w Polsce przecież też coraz bardziej dają się we znaki). Mogę zrozumieć, że jest to wiedza bardzo przydatna, gdyby tylko… była zrozumiana.

Dobrze, ja wiem, jak działają banki czy karta kredytowa, ubezpiecza mnie mąż i generalnie to on zajmuje się sprawami finansowymi w Korei. I ja chętnie czy niechętnie kiedyś się tym zajmę. Ale teraz to nie ten etap, bo słowa nie zrozumiałam. Nie zrozumiałabym nawet, gdyby ktoś opowiadał mi w tej chwili jakąś koreańską legendę. Możliwe, że nie zrozumiałabym wszystkiego na wykładzie po angielsku czy niemiecku, którymi to językami władam przecież niezgorzej. Baaaa, siedząc kiedyś w polskim banku i słuchając o koncie walutowym, dociekliwość moich pytań odnośnie niezrozumianych przez mnie punktów, trochę wyprowadzała urzędniczkę z równowagi.

Czy to ma sens?

Więc nie jestem przekonana, czy te wykłady na pewno są dla mnie. Prawdopodobnie ktoś odhacza z urzędową precyzją ilość godzin i uczestników, by potem w statystykach wykazać „finansową edukację” dla obcokrajowców. Przeszkoliliśmy przecież, ostrzegliśmy, nie zostawiamy ich samych.

Po wykładzie nauczycielka pyta nas o wrażenia. Mówię, że nie zrozumiałam wykładu i było to ogólnie trudne.  Prawdę mówię, ale nauczycielka zwyczajowo wyciąga pozytywy (dziękuję ci elektroniczny tłumaczu), że teraz to może trudno tak wszystko zrozumieć, ale warto wiedzieć przecież o internetowych czy telefonicznych oszustwach. Oczywiście, że warto. Tyle, że telefonicznie taki oszust miałby ze mną w Korei ciężką przeprawę. Internetowo wprawiłam się jeszcze w Polsce, tutaj tym bardziej nie klikam w nic, czego nie rozumiem (a nie rozumiem wiele).

Wieczorem opowiadam o wrażeniach mężowi. Gadam dużo, więc tylko potakuje głową. Na komunikatorze pojawiają się prośby o feedback na temat wykładu. Widzę dwie odpowiedzi pełne zachwytu i zapewnień, że wykład dużo wniósł w ich finansową wiedzę i w ogóle taki profit z tego, że hej…. Wszystko oczywiście po koreańsku. Ode mnie feedbacku nie ma. Doceniam czas poświęcony przez prelegenta i tych którzy to zorganizowali, ale niestety nic z tego nie wyniosłam.

Za parę chwil dostaję informację z ministerialnego programu, że w najbliższą niedzielę w godzinach 11-13 będzie wykład online dla kursantów. Przewodnik finansowy konsumenta. Kto weźmie udział, zostaną mu zaliczone dodatkowe dwie godziny do obecności. I proszę, poinformujcie innych studentów,  którzy byliby tym zainteresowani.

Mąż się tylko uśmiechnął. A ty, Czupryna, naucz się odpowiadać, od kiedy uczysz się koreańskiego i tyle…

Więcej na podobny temat?
Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.